niedziela, 1 września 2013

Kiki Pau "Pines" recenzja



Kiki Pau "Pines"

Kiki Pau, cóż to za zespół. Powiem szczerze, dawno tak eklektycznej muzyki nie słyszałam. Kiki łamie tą płytą wszystkie normy pozwalające na zaklasyfikowanie zespołu do jednego, określonego gatunku. Muzyki tej nie da się zaszufladkować, wrzucić do jednej kategorii. A usłyszeć można w tej muzyce naprawdę dużo.
Za każdym razem, kiedy się słucha tej płyty odkrywa się nowe brzmienia, nowe "obrazy", które się przeoczyło wcześniej. Kawałki są dłuższe, ale ich długość jest jak najbardziej uzasadniona. Utwory świetnie nabierają tempa i nadają klimatu albumowi. Aranżacje i kompozycja utworów potrzebują tego trochę  wydłużonego czasu, żeby słuchacz/słuchaczka mogli lepiej odnaleźć się w onirycznym, psychodelicznym, energetycznym klimacie muzycznym. Tak naprawdę wcale nie odczuwa się długości wysłuchiwanych utwór, wręcz przeciwnie czasami chce się, żeby piosenki trwały dłużej.
Utwory zaczynają się leniwie, niepozornie. Od razu, na początku płyty usłyszeć można z czym mamy do czynienia. Ambientowe szumy,  przypominające wiatr w jakimś odosobnionym, dalekim, zimnym miejscu. Dzwonki przyczepione do sań, które są ciągnięte w zimową śnieżyce, w dalekiej Laponii i dołączająca się gitara elektryczna, ciepły bas, cicha perkusja.Efekty gitarowe zmieniają brzmienie i przenosimy się w rejony psychodeliczne.Bluesowa harmonijka dodaje rock-bluesa. Usłyszeć można nawet sielankowo brzmiący flet. Subtelny, senny, rozmarzony wokal uzupełnia muzykę. Gitara z efektami nie pozwala na wyrwanie się ze świata psychodeli.

Podobnie jest z pozostałą muzyką. Utwór "Pines" przypomina chodzenie po dnie oceanu i słuchanie muzyki z głębin morza albo bycie w stanie nieważkości w kosmosie.Zaczyna się od pomrukiwania basu, potem dołącza się do niego ciepłe brzmienie gitary,  gdzieniegdzie, przez kilka sekund da się usłyszeć hawajskie rytmy, efekty gitarowe, oddalone echo-brzmienie cudnie wypełnia utwór, a gitara i jej wyższe dźwięki pieszczą ucho.
Płyta jest bardzo spójna. Utrzyma w klimacie onirycznym ale i energetycznym. Na te 4 utwory, nie sposób jest znaleźć kawałka, który nie pasowałby do albumu.Wszystko ze sobą świetnie współgra i się uzupełnia. Z każdym utworem album staje się lepszy. To co jeszcze zwraca uwagę to właśnie mnogość styli, które można usłyszeć. Elementy rockowe, bluesowe, flet (może folkowe?) ambientowe. Pełen wybór, a ucho się cieszy.:)

Ocena generalna - 10/10 za style, aranżacje, utrzymywanie klimatu przez 15 min. i niepowtarzalność
Ulubione utwory - wszystkie 4 

wtorek, 2 lipca 2013

Daft Punk - recenzja "Random Access Memories"

Daft Punk od zawsze kojarzył mi się z parkietową, taneczną muzyką o najwyższym smaku i wysublimowanym stylu. W brzmieniu tego zespołu usłyszeć można wiele elektroniki, ciekawą linię basu, intrygujące sample i charakterystyczne beaty. Ten francuski duet zrewolucjonizował elektronikę i muzykę taneczną i od zawsze był ponadczasowy i wyprzedzał swoją epokę. Wystarczy choćby dzisiaj posłuchać ich dawnej płyty "Homework", gdzie brzmienie jest nieanachroniczne i dostarcza dla ucha przyjemnych wrażeń i wciąż jest aktualne. W ich kolejnej płycie "Discovery"  Panowie do muzyki dołączyli zmiksowane wokale, co nadało płycie smaku.
Przechodząc do recenzji "Random Access Memories"
Ta płyta jest inna od ich ostatniego albumu. Nie jest taka, "robotyczna" i czysto elektroniczna. W ich muzyce słychać "żywe" instrumenty, tj. gitary, perkusja, keyboardy. Nie jest to już czysta konstrukcja samplowa. Elektroniki jest tutaj zdecydowanie mniej, służy raczej jako umiarkowany i dodany odpowiednio dodatek ubogacający i dodający smaku płycie. W albumie można usłyszeć mieszankę stylów. Począwszy od dance rytmów, zbudowanych poprzez disco-funkowe gitary, basy i bębny. Słychać również fusion, jazz gdzieniegdzie. Wszystko jest spójnie, świetnie wyważone. Dafci odrzucają muzykę house na rzecz brzmienia synth-funku z lat 70, 80, disco, soft rocka. Warto zwrócić uwagę, na to, że na płytce znajdują się nie tylko żywe kawałki. Nie można zapomnieć o pięknych, spokojnych balladkach i melodiach np. The Game of Love czy Within. Utwór Giorgio by Moroder zawiera jakby część rozmowy i jest wyjaśnieniem tytułu płyty.
Podsumowując, albumu nie da się nie lubić.
Ocena generalna - 8/10
5 ulubionych utworów - Give Life Back To Music, Within, Lose Yourself to Dance, Get Lucky, Doin' It Right
A teraz próbka muzyczna i "Give Life Back To Music"


drugi kawałek "Within", żeby się przykro zrobiło:)


sobota, 4 maja 2013

Bad Bad Not Good

Bomba! Dawno, czegoś takiego nie słyszałam. Jako że, ostatnio uwiodła mnie muzyka zespołu Bad Bad Not Good stwierdziłam, że wielkim grzechem byłoby nienapisanie o nim.  Na dobry początek, wizualizacja... A oto i zespół trajga wspaniałych z Kanady:


Od strony lewej, grający na klawiszach Matthew Tavares,
w środeczku, główny granat zespołu, siejący postrach na perskusji, polskiego pochodzenia Alexander Sowinski i Pan number 3 w zielonym, szyjący na basie Chester Hansen

Mamy do czynienia z zespołem eksperymentującym, bawiących się jazzem, improwizacją, hip-hopem i elektroniką, instrumentalizacją. Mieszanka wybuchowych gatunków, odświeżająca cały jazz, jaki tylko powstał. Nowatorskie podejście daje zupełnie nowy wymiar jazzu. Nigdy czegoś takiego moje uszy nie słyszały...Jeśli o nich nie zrobi się głośno, to utracę wiarę w ludzkość. Jeśli teraz pomyślisz sobie...Eee tam nudy, trudny jazz to jesteś w dużym błędzie, bo ta muzyka nie jest starym, zardzewiałym, nudnym jazzem a czymś ciekawym i wciągającym.
Coś, co mnie uderzyło podczas słuchania ich dwóch płytek jest ich zgranie. Jamują sobie razem jak równy z równym. Doskonale się uzupełniają. Grają jak stare wygi.Bardzo dobrze budują kawałki. Najpierw grają wolno, pozniej nabierają tempa, osięgnięty zostaję szczyt/punkt kulminacyjny utworu. Wszystko ma sens w tym graniu. Zdarzają się ciche momenty, które czemuś służą na tej płytce:) Tworzy się klimat, nastrój.
Sporo kawałków coverowali, jeden z nich uwielbiam, a jest utwór Jamesa Blake'a "Limit to your love"
z ich drugiej płyty BBNG 2

A teraz trochę muzyki: elektronika z jazzem i hip hopem? Czemu nie :)


I kolejny utwór z tej samej płyty na koniec mojego artykuliku, miłego słuchania.




piątek, 5 kwietnia 2013

The Cinematic Orchestra

          The Cinematic Orchestra,  The Cinematic Orchestra,  The Cinematic Orchestra i tak mogłabym mówić w kółko, niczym jakąś mantrę...Coż za cudo. Co to jest za zespół...Band raczej znany, nie można go nie znać. Jakkolwiek, odczuwam wewnętrzny przymus napisania o nim czegokolwiek.

A tak ci zdolni Panowie wyglądają:




         The Cinematic Orchestra, jeśli miałabym najkrócej komuś nakreślić brzmienie tego zespołu. Proszę sobie wybrazić downbeat ambient w połączeniu z fusion jazzem, soulem, funkiem. Niezłe, prawda? The Cinematic Orchestra jest to elektronikowy, współczesny jazz ze smakiem. Nazwa zespołu dobrze oddaje nastrój, klimat kawałków. Kompozycje są klasyczne, napięcie zostaję ładnie zbudowane a potem następuje spadek, katharsis:), kojący efekt podczas słuchania. W dużej mierze utwory na ich płytach są instrumentalne, niekiedy jednak pojawia się wokal (np. wokalistek soulowych) i wtedy znowu po raz kolejny, czapki z głow bo wszystko pasuje, jest spójne i tworzy ten niepowtarzalny klimat.

      Misją zespołu jest (jak sami, zresztą określili w jednym z wywiadów) tworzenie utworów, soundtracków
do filmów, które nieistnieją :)Kiedy się słucha ich nastrojowych, po prostu pejzażowych, malujących utworów, nie da się z tym nie zgodzić. W ich muzyce nie ma ograniczeń, sięgają do gatunków muzycznych, jakich tylko dusza zapragnie. Porównać ich można do malarza, który ma na swojej palecie mnóstwo różnobarwnych farb, a każdy jego wytwór jest niezwykle intrygujący. W ich kawałkach znaleźć możną morze improwizacji, luzu. Słychać w zespole wiele zaangażowania i piękna, któro zabiera słuchacza w naprawdę niezwykły świat. Nieważne, że słyszysz jakiś basowy zaprogramowany beat,  kooperujący z keyboardami, świetnym gitarowym riffem, pasującą sekcją smyczków, w miarę prostym rytmem to i tak wytwarza się nienazwalny klimat. Ważną rzeczą, jest to, że w muzyce The Cinematic Orchestra występuje dużo równowagi jeśli chodzi o instrumentalizacje. Instrumenty nie przytłaczają poj. songów. Tylko je dobrze wypełniają. Równowaga i harmonia sprawia, że miło się słucha całości.

Kilka kawałków:
Ten jeden będzie długi ok.10 min ale warto go wysłuchać, jazzowa uczta uszna.
"Everyday" z płyty o tym samym tytule



I drugi kawałek "Night of the Iguana"