poniedziałek, 22 grudnia 2014

Muzyczne Kinder Niespodzianki Roku 2014

W pierwszej kolejności wymieniam płyty wydane w roku 2014.
W rankingu drugim umieszczam płyty ponadczasowe, starsze ale warte uwagi. Przesłuchane/odświeżone zostały przeze mnie w 2014 r. Zatem również kwalifikują się do mojej wyliczanki albumów ważnych Anno Domini 2014.

Ranking I : Dla chcących nadążać za aktualnymi trendami w muzyce



1. Sun Kil Moon "Benji"
Bardzo miła, delikatna, osobista, dojrzała płyta muzyka kontemplującego rzeczywistość. Wzruszające, szczere, nieprzegadane teksty. Muzyka podkreśla klimat całego albumu. Polecam chcącym się zrelaksować.
Gatunek: Folk

2. James Vincent McMorrow "Post Tropical"
Świetna, eteryczna, leciutka, zwiewna płytka. Ma się wrażenie, że gość z chmur czy odległych, innych wymiarów śpiewa.Trąci odrobinę Bonem Iverem tylko bardziej hawajskim. Kupuje tę muzykę. Nastrojowa, delikatna, w sam raz na dobranoc czy relax. Love it!
Gatunek: Elektroniczny Folk, Chillout, Indie, Soft-pop, Downtempo



3. Blank Realm "Grassed Inn"
Dla mnie genialne. Lekki, psychodeliczny rock na dobranoc. Dużo przestrzeni jest w tej muzyce. Indie ale spoko nagrane. Delikatnie, z nutką podziemnego brzmienia. Połączenia ognia z wodą. Podoba mi się, zaczepny, zadziorny, niedbały, senny wokal w połączeniu z leniwie graną od niechcenia delikatną muzyką. Luz...
Gatunek: Alternatywny, Psychodeliczny rock, Indie



4. Painted Palms "Forever"
Letnie gonienie motylków na łące...Chmurki, ptaszki, naiwność wylewa się z albumu. Beaty dziecinne, przedszkolne, jakby żywcem napisane dla maluchów. Do tego wszystkiego jest trochę przestrzeni w tym albumie, eteryczność...Brzmi podobnie do Animal Collective tyla, że troszkę bardziej jarmarcznie. Raczej pozytywno, słoneczna płytka...Może się na robieniu grilla sprawdzić. Generalnie brzmi podobnie do większości indie...Nie wyróżnia się niczym specjalnym. Elektronika, synth goni synth. Ale klimat wakacyjny, leciutki się wytwarza.Jeśli się ktoś chce odmóżdżyć przy czymś milutkim to w sam raz. Echo, reverbsy. Początkowe nieskomlikowane The Beatles tylko, że elektroniczne.Takie to to delikatne i z lukrowanej bajki, że mało realne. Za niesamowity wakacyjny, jeziorny klimacik i oderwanie od problemów +
Gatunek: Indie, Pop, Electronica



5. Tommy Castro "The Devil You Know"
Klimatyczne, dobre granie. Jest power, jest energia. Czuć U.S.A i ten piach w ustach. Łoooch...Blues is my middle name...Świetne aranże, produkcja, wszystko cudnie brzmi. 3 x na tak.
Gatunek: Blues-Rock, Blues



6. Soundtrack "Only Lovers Left Alive"
Mroczne, ciężkie klimaty wąpierze i inni przyjaciele współcześnie. Recenzja albumu na blogu.
Gatunek: Rock


7. Freddie Gibbs & Madlib "Piniata"
Najlepszy album hip-hopowy tego roku. Jazz, soul, hip-hop, elektronika w jednym. Krążek chillujący nawet największego nerwusa.
Gatunek: Hip-hop

8. Ariel Pink "Pom Pom"
Za to, że jest śmiesznie i kolorowo muzycznie, tekstowo.
Gatunek: Indie Pop


9. Blue-Eyed Hawk "Under The Moon"
W miarę ogarnięty współczesny jazz-rock z dziwnym wokalem.
Gatunek: Jazz


10. Liars "Mess"
Bo zabawnie jest...
Gatunek: Elektronika

Ranking II: Te stare, wczorajsze, dobre czasy...

1. Death "Symbolic"
Jeśli się black metalu nie boisz, to polubisz.
Gatunek: Black Metal


2. DJ Shadow "Endtroducing"
Agresywne beaty hip-hopowe, pomieszane z elektroniką, a nawet rockiem. Eksperyment udany, pacjent przeżył.
Gatunek: Hip-hop

3. Beastie Boys "Hot Souce Committe Part Two" 
Dzikie dźwięki, dzikie wrzaski, jazzy, hip-hopy.
Cały misz masz muzyczny.
Gatunek: Hip-hop

4. Billie Holiday "Lady in Satin"
Jazz na bogato i przyjemnie. Billie się słucha dla samej Billie.
Gatunek: Jazz


5. Mos Def  "Black on Both Sides"
Ma feeling, flow i wszystko co powinien mieć dobry raper.
Gatunek: Hip-hop

6. Roy Ayers "Ubiquity"
Jazzowe wariacje w dobrym stylu.
Gatunek: Jazz


7. Mahalia Jackson "The Essential Mahalia Jackson"
Jak ktoś jej nie zna, musi nadrobić.
Gatunek: Gospel


8. The Velvet Underground & Nico 
Po prostu trzeba znać psychodeliczne zapędy podziemne.


9. The Battles "Dross Glop"
Szał, elektronika i dajcie mi jeszcze
Gatunek: Elektronika


10. Polecam osobom chcącym zapoznać się z muzyką klasyczną od zaraz.
Gatunek: Muzyka Klasyczna


11. Piknę, polecam każdemu. Muzyka marzeń na obój.
Gatunek: Muzyka klasyczna


12. New Order "Movement"
Mocne brzmienia i klimaty dla tych odpornych.
Gatunek: Rock


13. Henry Cow "Unrest" 
Świetne awangardy jazzowo-rockowe. Nie posłuchać nie wypada.
Gatunek: awangarda, jazz


14. Alain Goraguer "La planete sauvage"
Soundtrack z klimatem
Gatunek: rock

15. Return to Forever "Romantic Warrior"
Jazz-rock, którego nie można nie znać.
Gatunek: jazz, rock

Mnóstwo jest dobrych, starych albumów, gorzej z czasami współczesnymi. Pozycje pierwsze są słabsze od propozycji dinozaurowych. Jakkolwiek zalecam próbować wszystkiego. :)

poniedziałek, 30 czerwca 2014

Muddy Waters "After the Rain"

Muddy Waters "After the Rain"


   Jako że bez bluesa żyć się nie da, uniknąć go nie sposób pora na amerykańską muzykę w wykonaniu znanego, powszechnie szanowanego wśród miłośników bluesa bardziej współczesnego, Muddy'ego Watersa. Błotnisty Muddy znany jest większości zaraz po B.B. Kingu, z którym zresztą parokrotnie kolaborował. Można by powiedzieć, że jest on logiem współczesnej muzyki bluesowej tak jak np. Metallica jest emblematem metalu, Michael Jackson muzyki pop, Miles Davis - jazzu, Funkadelic-funku, Aretha Franklin-soulu itp. Długo by wymieniać...Blues Watersa jest bardzo charakterystyczny i trudno go pomylić z wytworami muzycznymi kogoś innym. Co jest w jego muzyce ciekawe to dawne brzmienie, nawiązujące do deltowego stylu w bluesie połączone z nowymi gatunkami bardziej europejskimi np. psychodelicznym rockiem, gitarami elektrycznymi. Słychać u Błotnistego inspirację m.in. Son Housem (starym, prostym, dobrym bluesem).
   Legendarny album Watersa "After the Rain" nawiązuje do łączenia bluesa z rockiem. Jakkolwiek jest on bardzo bluesowy, warty uwagi. Zaczyna się już na samym początku odsłuchu od skargi. "I am the Blues" śpiewa ostro, rozżalenie Mud. Kawałek kopie po uszach, ciężka, zniekształcona gitara zawadzi rozpaczliwie podkreślając dramatyzm Watersa. Dodatkowo, bas, pianino, pozostałe gitary są świetne wkomponowane w kawałek. Freestylowa kompozycja, genialne oderwanie od struktury robi swoje. Utwór jedyny w swoim rodzaju. Podobnie rzecz ma się z innymi kompozycjami zawartymi na albumie. "Ramblin' Mind" kontynuuje skargi, smutek, złość. Ma się gdzieniegdzie wrażenie, że słyszy się momentami zespół Cream, jazzowe wstawki przeplatane funkiem, soulem, że o bluesie z Delty nie wspomnę. Psychodela, bluesowy smutek to coś co definiuje tę płytę. "Bottom of the sea" kolejny utwór, który tylko pogłębia szaleństwo, schizofrenię muzycznej całości. Słuchając wydaje się, że Muddy śpiewa na powierzchni rzeki a zniekształcone dźwięki gitar wydobywają się spod wody. Świetna instrumentalizacja. Organy na końcu utworu dodają klimatu . Warto też pochwalić nieskazitelną grę na harmonijce Paula Oschera. "Rollin' And Tumblin'", "Honey Bee", "Blues and trouble" bez niego nie byłyby w połowie tak dobre. Jest moc, energia. Ta płyta powinna trafić bez wątpienia do szerszego grona odbiorców. Nie ma to ja blues.
    Albumowi nie można nic zarzucić. Świetne kompozycje, przede wszystkim doskonałe granie muzyków, ostry jak brzytwa wokal Muddy'ego. Czegóż można chcieć więcej?

Ocena generalna: 10/10
4 najlepsze utwory: "I am the Blues","Bottom of the sea", "Rollin' And Tumblin'", "Screamin' and Cryin'"
Najsłabsze utwory: nie stwierdzono
Przynęta muzyczna:
Ciężkie, powolne, mocne "I am the Blues"
"Bottom of the sea"
Wiejskie, mocarne "Rollin' and Tumblin'"






poniedziałek, 21 kwietnia 2014

"Only Lovers Left Alive" soundtrack (recenzja)

"Only Lovers Left Alive"

   
    Jim Jarmusch to nie tylko dobry reżyser ale także człowiek bardzo wrażliwy na dźwięki. Muzykujący filmowiec wraz ze swoim rockowym zespołem Sqürl i kolaborującymi artystami głównie z Jozefem Van Wissem, a także Zolą Jesus ("In Templum Dei"),  Yasmine Hamdan ("Hal") zadbali o to, ażeby "Only Lovers Left Alive" posiadało niezwykły klimat muzyczny. Z soundtrackami filmowymi bywa często tak, że "wyjęte"  poza ekran nie wpływają z takim samym stopniem intensywności na słuchacza i nudzą.  Tak nie dzieje się z wampirową płytą. Jarmusch i spółka świetnie wywiązują się ze swoich zadań, tworzą dobrą w odbiorze muzykę.
     Krążek jest mroczny, hipnotyczny, psychodeli tutaj od groma.  Słuchając przypomina się niekiedy powolny, chocholi taniec we mgle z "Wesela" Wyspiańskiego. "Funnel of Love" po prostu otumania, przenosi w jakieś ukryte zakamarki umysłu, podobnie "Spooky Action at a Distance". Na pierwszy rzut ucha usłyszeć można podobieństwo muzyczne "Kochanków" do innego słynnego soundtracku reżysera "Truposz" (który, na marginesie również jest świetny, ponieważ Neil Young dokonał na nim ciekawych rewolucji).  Jozef Van Wissem umiejętnie dodał muzyce nutkę staroświeckości, tajemniczości, "wampiryczności" poprzez fachowe zastosowanie lutni, przeplatanej bębnami, gitarami elektrycznymi grającymi ciężkiego stone rocka, gdzieniegdzie drone. Królewskość, dostojność słyszalna jest m.in.  w "Sola Gratia (Part I)", "Sola Gratia (Part II)". Ciekawe połączenie niebezpieczeństwa, mroku, tajemnicy, czasu, wielowiekowości, przeszłości z czasami najnowszymi w utworze "The Taste of Blood", "Our Hearts Condemn Us" powala na kolana.  Na albumie nie brak egzotycznych i ciepłych brzmień. "Streets of Tangier" ujmuje naturalnością, prostotą dźwięków a "Hal" młodej Libanki Hamdan podkreśla zmysłowość filmu. Zola Jesus w "In Templum Dei" dodaje duchowości kawałkowi, przez co tylko upiększa cały album. Rozpoczynające "Streets of Detroit" wprowadza w inny, wyludniony, opuszczony świat, gdzie żyją sobie nostalgiczne upiory.

Najlepsze utwory: "Funnel of Love", "The Taste of Blood", "Spooky Action at a Distance", "In Templum Dei" "Hal"

Próbka filmowo-muzyczna:
"Hal" Yasmine Hamdan
"The Taste of Blood" Sqürl 
"Spooky Action at a Distance" Sqürl 
 "Funnel of Love" Sqürl, Madeline Follin 

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Jeff Buckley "Grace" (recenzja)

Jeff Buckley "Grace"


    Każdy szanujący się wielbiciel rocka powinien znać muzykę Jeffa Buckley'a (1966-1997). Mówi się, że ten młody człowiek wydając swoją jedyną płytę zrewolucjonizował rynek muzyczny. Jednak w czasach, gdy panoszył się grunge, syn legendarnego Tima Buckley'a był traktowany przez środowisko odrobinę po macoszemu i tak naprawdę doceniono go dopiero po śmierci. Twórczość Buckley'a juniora jest dalece emocjonalna, naładowana uczuciami, przeżyciami wewnętrznymi. Słuchając niekiedy jego wokalu ma się wrażenie, że wysłuchuje się skarg swojego najlepszego kumpla albo, że słyszy się po prostu siebie. Utożsamić się z twórczością Jeffa jest bardzo łatwo na wielu poziomach.

  "Grace" jest przepełniony świetnie zgranymi gitarami, sekcją rytmiczną i genialnym wokalem, który za każdym razem dopasowuje się do stylistyki wybranej przez wokalistę. Raz po raz Buckley śpiewa zmysłowo, bezczelnie szczerze, zaczynając od prawie szeptu a kończąc wysokim, ostrym, mocnym, pełnym pasji szaleństwie głosowym m.in "Mojo Pin", "Lover, You Should've Come Over " czy  przyprawiającym o dreszcze "So Real". Do kanonu klasyki piosenek lat 90-tych przeszły "Mojo Pin", "Grace", że o coverze allelujowym  Leonarda Cohena nie wspomnę. W utworach Jeffa z pozoru dość przystępnych, przyjemnych, melodyjnych zasiane jest ziarenko smutku, mroku, niepokoju. To sprawia, że płyta jest wielowymiarowa i ucieka od typowych klasyfikacji. Uświadczysz na niej cukier, słodycz "Lilac Wine"  i uliczny bród, zniekształcone, surowo brzmiące gitary w kawałku "So Real". Przeżycia podczas słuchania płyty gwarantowane. Tak wzruszającego, romantycznego albumu nie sposób nie wysłuchać. Ten uzdolniony wokalista i gitarzysta nigdy nie powinien być zapomniany.

Ocena generalna: 10/10
Best songi: "Lilac Wine", "So Real", "Corpus Christi Carol" "Dream Brother"

Creepy "So Real" Jeff Buckley


Romantyczne "Lilac Wine" Jeff Buckley


Anielskie "Corpus Christi Carol" Jeff Buckley

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Freddie Gibbs & Madlib - "Piñata" (recenzja)

      Kolaboracja Gibbsa i Madliba po 100 kroć niech będzie chwalona!Habemus papam! Mamy papieża muzycznego hip-hopu roku 2014!Cudny projekt tych dwóch słynnych raperów jest nie do zapomnienia i wymaga uwagi każdego miłośnika klasycznego, czarnego hip-hopu.

 
    Już na samym początku  da się stwierdzić jedno. Album w brzmieniu jest tak oldschoolowy, że się łezka kręci w oku od sentymentów. Przypomina sobie człowiek De La Soul, Public Enemy czy słynny Wu-Tang Clan. Ech...Wracamy, przechodzimy przez stary, dobry rap. Na albumie nie da się usłyszeć słabszych numerów. Wszystkie tracki są świetne, toteż trudno jest wytypować najlepsze "cukierki" dla ucha. Jak wiadomo hip-hop jest ściśle powiązany z jazzem. Samą luźną strukturą, formą kompozycji jest młodszym bratem jazzu. Jazzem, soulem, gospel, orientalnymi elementami "Pinata" ocieka niczym roztapiający się lód w upalne lato. Palco-uszy kleją się od smakowitego lodo-jazzu. Miło się go pochłania, zlizując powoli kawałek po kawałku. Delektowanie się osiąga szczyty np. w udanym, przekomicznym duecie Freddiego z Dannym Brownem "High". Po wysłuchaniu śpiewa się do siebie bardziej lub mniej melodyjnie "I get high" 3x, ponieważ tak głęboko melodia zapada w pamięć. Konwencja leciutka jak ptaszek latający po niebieskim niebie. Chilloucik pełną gębą :) Gitara jazzuje,a kobiecy wokal wprowadza w soulowe klimaty. Psotny rap Brown'a bardzo dobrze podkreśla komiczny charakter utworu. Na albumie znajdują się numery w które profesjonalnie wkomponowano skrzypce np. "Harold's", "Deeper". Gdzieniegdzie ma się wrażenie, że słucha się muzyki indyjskiej bo dobrze w utwory zaangażowano brzmienie sitar czy innego buddowego instrumentu."Real" albo tytułowa "Pinata" powalają na kolana. Nie wspomnę o soulowo, gospelowym kawałku "Robes", w którym tekst sam chce się śpiewać. Utwór jest prominentnie zaaranżowany."Shame" przypomina brzmieniowo o słynnej Minnie Riperton (starym,dobrym, słodkim soulu). Elektronika, perfekcyjnie nagrane basy, tłuste beaty uwodzą uszy bezlitośnie w trakcie odsłuchu płyty. Wielkim "wow!" jest "Shitsville", gdzie mix stoi na wysokim poziomie a tekst mimowolnie się rapuje. Rozkłada na łopatki "Watts", gdzie muzyczka jest słodka, przyjemna, a na planie głównym słychać naćpanego czarnego gościa pod wpływem, który delikatnie mówiąc krytykuje rapera i bełkocze "Fuck yourself!You're a weak motherfucker!" Gibbs ma ciekawe nastawienie do krytyki.:)

     Albumu nie da się nie lubić, nie doceniać. Pozostaje się jedynie cieszyć wydaniem tak dobrej płytki. Pozycja obowiązkowa dla miłośników oldschoolowego rapu. Złego słowa nie da się napisać o Pinacie.
Raperzy przeszli chyba samych siebie, dobrze dobrali współpracowników. Chwała im!

Ocena generalna - 9,5/10
3 naj songi - "Shitsville", "Piniata", "High"

Muzyka:


poniedziałek, 31 marca 2014

Ambrose Akinmusire "The Imagined Savior Is Far Easier To Paint" - recenzja


     Młody talent wydaje swoją drugą płytę studyjną pod egidą legendarnej wytwórni jazzowej "Blue Note Records". Amerykański trębacz prezentuje na krążku duże zróżnicowanie gatunkowe od gospel, muzykę klasyczną po modern jazz.
   Pierwsze co da się usłyszeć na albumie to wielka wprawa techniczną jazzmana. Na samym początku "The Imagined..." Akinmusire "biega" sobie swobodnie po interwałach niczym stary, bebopowy wymiatacz przy akompaniamencie pianina. Toteż zaraz po wysłuchaniu "Marie Christie" już wiadomo z kim miłośnik jazzu ma do czynienia. Jazz Ambrose'a odrywa się od typowych schematów, standardów w muzyce, jakkolwiek pozostaje bardzo naturalny w odbiorze. Utwory skomponowane przez trębacza mają za zadanie opisywać jakieś historie. Album porusza prominentnie tematykę współczesną, opisuje świat, co może być powodem tak pozytywnego odbioru. Można by napisać dzisiejszy, ciemny jazz. Kompozytor na płycie nie bał się zaszaleć z wokalami. W utworze "Our Basement" wraz z uroczym śpiewem folkowo/jazzowej pieśniarki Becca Stevens świetnie wplótł smyczki, i zaaranżował miejsce dla swojej trąbki. Minimalistycznie, acz pięknie. Od 5.01- 5.24 min. ma się wrażenie, że słucha się rozmowy instrumentu z wokalistką. W "Asiam" ponownie wokal świetnie współgra z muzyką. Utwór 9, wokalnie przypomina śpiew gospel tylko, że na jazzowo. Płyta jest przede wszystkim mistrzowsko zaaranżowana. "Blue Note Records" to jednak zawsze dobre "Blue Note Records". Gra Akinmusire jest niekiedy bardzo ospała, hipnotyczna. Płyta bardzo dobrze sprawdza się w celach relaksacyjnych. (Oczywiście, jeśli ktoś lubi jazz) Album aranżacyjnie, kompozycyjnie, instrumentalnie jest bardzo dobry.

Ocena generalna: 8/10
4 najlepsze utwory - "Asiam", "Our Basement", "Vartha", "The Beauty of Dissolving Portraits"  

Próbka muzyczna i "Our Basement" Ambrose Akinmusire    

środa, 26 marca 2014

Wild Beasts "Present Tense" (recenzja)

"Present Tense" Wild Beasts


Odc.1



Ocena generalna: 4,5/10
3 najlepsze piosenki: "Pregnant Pause", "A Simple Beautiful Truth", "A Dog's Life"

 "Pregnant Pause" Wild Beasts

"A Simple Beautiful Truth" Wild Beasts