niedziela, 2 marca 2014

St. Vincent - "St.Vincent" (recenzja)

       Pod pseudonimem St. Vincent ukrywa się nikt inny jak osobliwa amerykańska multiinstumentalistka, kompozytorka, piosenkarka, tekściarka Annie Clark. Artystka nominowana była do wielu mniej lub bardziej prestiżowych nagród. W 2008 roku wygrała w kategorii najlepszej artystki roku. Annie tworzy muzykę popową, alternatywną z elementami eksperymentalnymi. Na swoim koncie ma już kilka płyt i sukcesów. Czy jej czwarty studyjny album można zaliczyć do grona udanych krążków?Szalone owacje?Lekkie, nieśmiałe brawa a może oburzone okrzyki i gwizdy?


           Cała płyta rozpoczyna się od piosenki o wężu grzechotniku, który ściga nagą Vincentkę. W utworze słychać charakterystyczne zabawy głosowe wokalistki. Jej słynne "A a a a a a a łahahahaha" intryguje ;). Jest ciekawie podkreślone przez gitarę i dobrze wkomponowane w tło synty. Usłyszeć można dużo elektroniki i efektów gitarowych.Kawałek jest szybki, energiczny. "Birth in Reverse" także jest niezły. Żywy refren pobudza, jest chwytliwy. Muzyka jest dopasowana do głosu artystki. Bardzo dobre jest zgranie gitary, beatów z elektroniką. Usłyszeć można ciekawe kosmiczne dźwięki połączone z "brudną" przyziemną gitarą. Ma się ochotę powiedzieć szukająca-eksperymentalna muzyka popowa. To poszukiwanie muzyczne da się ponownie zaobserwować w utworze "Digital Witness", gdzie trąbki, sekcja dęta pełnią interesującą rolę razem z beatami komputerowymi oraz indie-syntezatorkami. Na płycie "St. Vincent" słyszalne jest także  sentymentalne odniesienie do muzyki PJ Harvey w kompozycji "Huey Newton" w min.2.45. Głos Annie do złudzenia przypomina drapieżną, zmysłową wokalizę słynnej Polly. Clark jednak nie poprzestaje na Harvey, w ostatnim utworze znajdującym się na płycie słyszy się coś, co kojarzy się z muzyką Beatelsów. Jakkolwiek to tylko spekulacje.... Ciekawe są również spokojniejsze utwory o brzmieniu z zaświatów np. "Prince Johnny" gdzie nie ma nadmiernej ilości instrumentów, a śpiew wokalistki jest czysty, niczym przejrzysta woda w górskim strumyczku w Tatrach. W tle podśpiewuje sobie egzaltowanie chór, co nadaje aurę mistycznej duchowości. Dobrze jest też nagrana linia basu.

         Wszystko byłoby ładnie, pięknie, a Muminki żyłyby w zgodzie ze sobą, gdyby tylko jakość tego, co da się usłyszeć na tej płycie była przynajmniej przyzwoita. A tak niestety nie jest...Jakość nagrania pada już w drugim utworze. Nie rzuca się jeszcze wyraźnie na uszy, ale przy uważnym odsłuchu mózg mówi podobnie do pewnego, popularnego księdza tj. "Wiedz, że coś się dzieje" Nie mówię już nic o "Regret", gdzie utwór jest eksperymentalnie ładnie rozwinięty ale jego nagranie, mix, kompresowanie wszystko psuje. W "Bring Me Your Loves" ma się wrażenie, że jest aż za bardzo komputerowo, elektronicznie. Uczepić się można źle nagranego wokalu, niekorzystnego, dziwnego mixu. Dźwięki nakładają się na siebie za bardzo "mechanicznie." Pomysł jest ale nagranie...Operacja udana, tylko pacjent nie przeżył. Zbliżony problem w "Psychopath". Ładny, melodyjny głos ale co z tego, jeśli jest źle nagrany. Słyszy się go tak, jakby był "za daleko"  od mikrofonu i całego podkładu muzycznego. Szczyty dyskomfortu słuchowego zostają osiągnięte w przedostatnim numerze na płycie. "Every Tear Disappears" po prostu źle brzmi. Wokal gdzieś z tyłu, jakość nagrania okropna. Uszy bolą i błagają o litość. Pan John Congleton - producent płyty się nie spisał.

Podoba mi się w tym albumie pomysł Vincentki, jej chęć zabawy z dźwiękiem, szukanie. Cały kierunek eksperymentowania popu z elektroniką jest intrygujący i dobrze jej wróży. Nawaliła tutaj raczej strona techniczna, produkcja. Nie jest to album okropny, jakkolwiek wolę wcześniejsze produkcje Clark "Strange Mercy" czy "Actor".

Najlepsze utwory z albumu "St. Vincent" - "Huey Newton", "Digital Witness"
Najsłabsze pozycje na płycie - "Every Tear Disappears" Unikać jak ognia!

Ocena końcowa - 6,5 na 10

Trochę muzyki:

"Digital Witness" St. Vincent






Brak komentarzy: